Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/189

Ta strona została przepisana.

z pod którego wymykały się włosy tak płowe, że niemal białopopielate. Oczy jej były ciemnoszafirowe, ni to śmiejące się, ni to drwiące. Nic w tem nadzwyczajnego nie było, wyjąwszy jedną tylko rzecz: noski na korkach tej dziewczyny były czerwone, czego Szkólny nigdy jeszcze nie widział.
— Co to za dziewczyna? — zapytał dzieci. Naturalnie stanęły zaraz całą gromadą i wszystkie odwróciły się za młodą rybaczką. Stały tak długo w milczeniu, a potem któreś z nich bąknęło:
— To Agnes! Z Kuźnicy! Lecz czyżby szkólny oglądał się za czerwonemi noskami korków jakiejś rybaczki?
Nie. O tem mowy nawet być nie może.
Więc za czemże się oglądał?
Otóż właśnie najdziwniejsze było to, że sam tego nie wiedział. Coś go jednak dziwnie silnie tknęło.
Przyszła jesień, ponura, żałośnie wichrami wyjąca. Szyby w oknach pokoju szkólnego Sobieskiego łkały, smagane deszczem i wichrem północnym. Było mnóstwo zmartwień z dziećmi, które przychodziły do szkoły niewłaściwie ubrane. Takie dzieci szkólny z obowiązku musiał odsyłać do domu, o co się znów rodzice obrażali i robili mu na złość. Nieporozumienie pochodziło stąd, że w wioskach rybackich szmaty nawet są rzad-