Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

zwiędłemi liśćmi. Las nie jest gęsty, a w tej części, gdzie brzóz jest więcej, wypełnia go jakaś niepokojąca, biała jasność. Druga aleja wiedzie ku zatoce. Zimą rzadko kiedy można tu spotkać człowieka, w jesieni chodzą tędy maszoperje węgorzowe na tonie, które się znajdują na zatoce, ale to dzieje się zwykle bardzo rano, kiedy szkólny śpi.
Temi alejami przechadzał się samotnie biedny szkólny. A ponieważ zauważył, że aleja wiodąca do zatoki jest zupełnie martwa, chadzał aleją wzdłuż morza, prowadzącą do wioski sąsiedniej, nic nie wiedząc o tem, iż rybacy ogłosili te właśnie strony jako niesamowite. Miało się tu coś pokazywać, straszyć ludzi, miało ich coś zatrzymywać, nie pozwalać przejść, słowem różne cuda nieprzyjemne miały się tu ludziom przytrafiać. Ot, bajdy!
Jest w tych stronach okolica, zwana Libekiem. W gęstym lesie stoi tam samotna, stara, opuszczona wieża, dawniej sygnałowa, dziś już nikomu na nic nie potrzebna. Dziw, że rybacy, na drzewo wielce łakomi, dotychczas jej nie rozebrali. Już to samo powinnoby być szkólnemu przestrogą i dać mu do zrozumienia, że coś tu musi być nie w porządku, że miejsce to jest nieczyste. Bo trzeba umieć myśleć. Dlaczegoż rybacy wieży tej nie rozebrali? Rozumie się, w dzień zrobić