Różowe były też obłoczki na bladobłękitnem niebie.
Idąc tak Paweł, obojętny na licznych przechodniów i samochody, zauważył przy drodze ogromny, stary dąb. Drzewo było oczywiście czarne, bezlistne, i wygląd miało ponury, jak zwykle drzewa w zimie, ale na pniu dębu wisiała jasna tablica z napisem: „Oberża Pod Wielkim Dębem“ i napis ten, niewiadomo dlaczego, dziwnie na młodego chłopaka podziałał. Zdawało się Pawłowi, że musi tu wstąpić, zjeść coś, lub bodaj napić się piwa. Miał wrażenie, że tu ktoś na niego czeka i że koniecznie powinien do tej oberży wstąpić.
Oberża stała po drugiej stronie drogi, naprzeciw dębu. Był to szeroki, ciężki, niski, pleczysty dom kamienny. Wygląd miał pochmurny, ale solidny.
Paweł, nie namyślając się długo, wszedł do oberży.
W pierwszej izbie zastał siedzących za stołem dwóch ludzi. Mimo że było ciemnawo, Paweł odrazu poznał w nich ludzi morskich. Obaj byli w zydwestkach, w grubych kurtkach skórzanych i manszestrowych spodniach, a na nogach mieli wysokie skorznie, sięgające aż do pachwin. Twarzy w ciemnym kącie nie było widać. Pili „psiwko“. Mówili plattem helskim.
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.