Nagle zbudziła się w duszy szkólnego wielka, paląca ciekawość.
Stoi tu na pewno u wrót. U wrót tajemnicy morza. W rękach ma szczerozłote korki którejś z jego mieszkanek. Otóż on te korki weźmie i nie odda ich, póki się wszystkiego nie dowie, póki ta tajemnicza istota wszystkiego mu nie wyda.
— A jeśli morze zacznie się mścić? — pomyślał.
Nie, to niemożliwe. On na morzu nie pracuje, nie ma z niem nic wspólnego. Ono mu nic zrobić nie może. Przecież on, szkólny, pobiera pensję, z ryb nie żyje, jest urzędnikiem i mieszka w gmachu szkolnym, do którego fale nigdy nie dotrą. Niema się czego bać.
— Ale korki są szczerozłote, z rubinami i perełkami, bardzo cenne — odezwał się w duszy jakiś głos. — Czyżbyś ukradł biedne korki z przed domu rybaka? Z pewnością nie. A tu kradniesz klejnoty z przed drzwi morskiej panny. Czy to ładnie?
— Nie kradnę. Ja jej te korki oddam, jeśli mi opowie o swem podwodnem mieszkaniu, jeśli się wszystkiego o niej dowiem. Jeżeli jest mieszkanką morza, to pocóż wychodzi na ląd? Co robi wśród ludzi? To stanowczo należy wyjaśnić. Wszakże ona może być niebezpieczna! Nie, biorę korki, i już!
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/200
Ta strona została skorygowana.