reumatyzmu i że to obuwie bardzo trwałe, a ogromnie tanie, bo parę złotych zaledwie kosztuje...
— Ja nie dla siebie — rzekł szkólny nieostrożnie. — Ja chciałbym dla dziewczyny.
Widzicie! Głupi był. Obraził się na samą myśl o tem, że on, elegancki i wytworny szkólny, Ryszard Marja Sobieski, mógłby chodzić w korkach. A jakże szkólny może kupować korki dla dziewczyny? To nie uchodzi.
To też Papaszk w pierwszej chwili skrzywił się, ale przecie był kupcem, a kupiec jest od tego, aby zarabiał. Więc znów zaczął tłumaczyć szkólnemu, jak to milo słyszeć, gdy znajome kroki ukochanej dzwonią po zmarzniętym piasku coraz głośniej i głośniej, coraz bliżej i bliżej, i jak wtenczas serce żywiej bije, jakgdyby te korki lekko po niem stąpały. Bardzo ładnie opowiadał o tem stary Papaszk.
— Ja nie mam żadnej swojej dziewczyny! — bronił się szkólny. — Ja tylko tak.
— W podarunku, rozumiem! — przytakiwał Papaszk, zdejmując ze ściany cały pęk korków różnej wielkości i kładąc je przed szkólnym. — Jakie wielkie mają być te korki?
Szkólny zmieszał się. Jakżeż — wyjmować przy starym Papaszku złote korki? Niemożliwa rzecz! Co zrobić?
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/202
Ta strona została skorygowana.