Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/216

Ta strona została przepisana.

— To gwardja przyboczna mego ojca! — objaśniła dziewczyna.
— Więc twój ojciec ma pałac i gwardję przyboczną?
— Ma swoje państwo podmorskie w tych stronach, jest królem — rzekła z godnością Agnes. — Lecz chodźmy, brama otwarta.
— Jakże ja pójdę! Nie widzę tu żadnej bramy, tylko spienione, wzburzone bałwany!
— Podaj mi rękę, nie bój się niczego i chodź ze mną.
— Szkólny mimowoli postąpił trochę ku wodzie i naraz zrobiło mu się niewypowiedzianie zimno.
A potem — nic.
I znowu — czuje, że idzie. Przed nim — łagodna światłość, coraz bliższa. Dokoła niego cicha, szmaragdowa toń. Nad nim żywe, miękko kołyszące się sklepienie, obok zaś niego kroczy prawdziwa królewna, w przecudnym płaszczu modropawim, haftowanym srebrem i obszytym u dołu wielkiemi perłami. Na płowych włosach diadem ze szmaragdów, z wielką, jak kurze jaje, perłą nad czołem. Stąpa lekko, a od jej złotych korków bije łuna tak, iż zdaje się, jakby to dwa płomienie ją niosły, gasnące czasem tylko, gdy je zasłoni skraj szaty.
A tuż obok płyną dwoma rzędami czarne foki.