Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/226

Ta strona została przepisana.

Tknięty złem przeczuciem, poskoczył szkólny ku szafie i wyjął z niej królewskie pismo odręczne. Był to wielki arkusz pokreślony takiemi krzywemi przecinającemi się linjami, jakie widujemy na strądzie, po odpływie fal. Jest to jedyne pismo morza.
Szkólny, wpatrzony w zasmarowany papier, skrzywił się boleśnie, złapał się prawą ręką za tył głowy i poskrobał się w nią bardzo mocno.
— To znaczy — ani królewny, ani korków, ani odręcznego pisma królewskiego! — zawołał żałosnym głosem.
Szafirowe oczy młodej żony zaszły brylantowemi łzami.
— Nie przypuszczałam — rzekła głosem, w którym drgał ból — żeby komu tak niedorzeczne gadki morskie mogły w głowie przewrócić.
A wtedy pan Ryszard Marja Sobieski wybuchnął wesołym śmiechem i wykrzyknął:
— Nie wyobrażasz sobie nawet, jak smutno żyć nad morzem człowiekowi, który go nie zna i nie kocha.
Tu spojrzał Agnes w oczy.
Były modropawie, jak morze w pogodny dzień jesienny, i taki sam miały promienisty uśmiech, i takie same ciągnęły się nad niemi fale brwi i taki sam był w nich pogodny, niczem nie zmącony blask.