orzeł, pan przestworza, leci przed siebie w świat...
Malał z każdą chwilą coraz bardziej, aż wreszcie wsiąkł w przestwór niebieski.
A Mjewa krzyczała wciąż.
Te jej krzyki zwabiły chłopców, którzy właśnie wyszli na strąd zobaczyć, czy się co nie złapało.
— Jest! Jest! — wołali, biegnąc ku szarpiącej się w sidłach Mjewie.
W chwilę później mocne palce ścisnęły jej szyję.
Ciemność.
Zanim minęło kilka tygodni, Mjewa, starannie wypchana, z lotnym rozmachem skrzydeł, stała na szafie w pokoju starego Macieja Budzisza. Potem syn Macieja Wacek, ładny ogorzały chłopak, odbywający służbę w marynarce wojennej, zawiózł ją do Gdyni w prezencie pani bosmanowej, z prośbą, aby raczyła zjednać mu względy męża, który na rekruta zbyt często fukał.
Pani bosmanowa bardzo się ucieszyła i ustawiła wypchaną Mjewę w kuchni na szafie, na honorowem miejscu między dwoma bezwonnemi, nadętemi kolczastemi kaktusami.
Mjewę, która się kochała w Wikingu...
Szalona była ta Mjewa — nieprawdaż!