Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/263

Ta strona została przepisana.

lub jeśli nabój nie był dość mocny. Myśliwy czasem godzinami czołga się po lodzie poto tylko, aby mu łabędzie w ostatniej chwili umknęły z przed nosa, kiedy indziej znów, gdy łodzią zamaskowaną podjechawszy szczęśliwie pod stado, łabędzia nie zabije, lecz postrzeli, czasem i pół dnia musi za nim po zatoce uganiać, póki się wreszcie łabędź krwi upływem wyczerpany, nie podda. Są jednak myśliwi namiętni, których te trudności nie odstraszają, o czem łąbędzie wiedzą i dlatego zwykle trzymają się daleko brzegu. Dzieje się z niemi to samo, co z wronami. Ody się idzie z laską w ręku, można się z niej składać do wrony, jak ze strzelby, a mądry ptak nie zwraca na to uwagi. Lecz gdy tylko wyjdzie się ze strzelbą, wszystkie wrony znajdują się poza jej donośnością. Tak i tu. Wałęsający się po wybrzeżu z ukrytym za plecami karabinkiem rybak, udający, że daleki jest od wszelkich złych zamiarów, nigdy się na kulpsie nie natknie, lecz jeśli wraca z połowu z kaszyrzem lub remą na ramieniu, może się nieraz natknąć na nie tuż przy brzegu. Takie to są mądre ptaki.
Janek i Józia, dzieci o znakomitym, dalekowidzącym wzroku rybackim, często przyglądały się stadom łabędzi, które, czując snać, iż te dwa kolorowe atomy ludzkie nie są niebezpieczne, nie uciekały przed niemi, lecz przeciwnie, nie zwracając na nie uwagi, w nieda-