lekiej odległości od brzegu spokojnie sobie igrały. Dzieci z podziwem patrzyły, jak olbrzymie białe ptaki stawały na wodzie, bijąc powietrze białemi skrzydłami, to znów biegły naprzód, rozwinąwszy skrzydła jak żagle, pływały z wygiętemi szyjami, podobne do dziwnych białych batów z krzywemi masztami, na których nie rozwieszono żagli, goniły się lub sięgały na dno morskie długiemi szyjami. Od tych ich zabaw — a lubiły się bawić w miejscach słonecznych, nie zacienionych chmurami — srebrna woda pieniła się, a powietrze pełne było wesołych klarnetowych krzyków, że zaś wpobliżu zwykle bawiły się też i stada kaczek, więc rejwach na wodzie był ogłuszający.
Dzieciom te ptasie zabawy tak się spodobały, iż gdyby tylko było można, z przyjemnością pobiegłyby przez wodę do tych stad, aby się nauczyć ich gier i piosenek, bo takich ładnych w wiosce nie bywało. Rozumie się, wiedziały, że to niemożliwe. To też przyglądały się im tylko z zazdrością i tak szczerze rozradowanemi serduszkami, iż po pewnym czasie zdawało im się, że rozumieją i to, co się dzieje na wodzie, i to, o czem ptaki śpiewają.
Było chmurne, ciepłe przedpołudnie. Wiatru nie było, zato jednak zatoka po niedawnej gwałtownej zydzie burzyła się i morza było
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/264
Ta strona została skorygowana.