Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/265

Ta strona została przepisana.

dużo. Dzieci bawiły się, jak zwykle, na wybrzeżu, koło swych małych pagóreczków, grzebiąc się w piasku i opowiadając sobie niestworzone historje — jak to dzieci. Były tak tem zajęte, że zupełnie zapomniały o drugiem śniadaniu — o dwóch potężnych krom kach chleba ze sadłem. Na zatoce łabędzie śpiewały. Wtem głosy ich dały się słyszeć tak blisko, że dzieci mimowoli obejrzały się — i ujrzały niedaleko brzegu kołyszące się na wzburzonych, czarnych bałwanach dwa wielkie białe kulpsie, podpływające ku nim powoli, z mocnemi czarnemi dziobami, osadzonemi jak haki na wyprostowanych teraz szyjach i ze srogiemi oczami.
Dzieci na ten widok zlękły się w pierwszej chwili, ale gdy łabędzie zatrzymały się w odległości kilku kroków od wybrzeża i poruszyły kilkakrotnie głowami na giętkich szyjach niby w powitalnym ukłonie, dzieci przestały się bać i wołając radośnie: — Kulpsie! kulpsie! — podbiegły ku nim.
Ptaki cofnęły się nieco, ale nie uciekały.
Wówczas Józia wpadła na myśl u dziecka zupełnie naturalną. Gdy jaka letniczka wołała ją do siebie, a ona nie chciała przyjść, pani podawała jej czekoladkę. Była to przynęta niezawodna. Teraz Józia przypomniała sobie chleb niezjedzony, więc chwyciła kromkę i za-