Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

— Czyś ty zwarjował, chłopcze! — odpowiedział mu zdumiony okrzyk. — A cóż ty tu będziesz robił? Przecież to nie okręt żaden, tylko stodoła, która nigdy już pływać nie będzie! Cóż tu będziesz jadł? Czy masz pieniądze choćby na chleb?
— Bosman mi mówił...
— Ja, koleżka Albert Lizakowski! — przerwał głos. — To człowiek, który wszystkim wierzy. Zadłuża się, żeby tylko utrzymać to stare pudło, pewny, że Kompanja wynagrodzi mu to. Stary warjat! Przywykł do żaglowych statków i nie chce na innych służyć, a na „Gwieździe“ jeździ już osiem lat, kiedy to po wojnie wszystkie stare wreki uruchomiono, żeby było taniej i dlatego, że brakowało statków. A ja myślę, że Kompanja rozmyślnie zostawiła tu ten wrek, bo nie wiedziała, co z nim zrobić. A może zbankrutowała, nakradła, ludzie się rozleźli, a teraz nikogo już ten okręt nie obchodzi i nikt nie wie nawet, że on tu siedzi na mieliźnie. O, żeby cię!
Tu nastąpił wybuch jęków i stękań. Widać chory dostał nowego ataku bólów. Paweł ciekaw był, jak ten jego starszy towarzysz wygląda, ale w tej chwili przykro mu było zbliżać się do niego.
Wszedł Albert Lizakowski. Podkręciwszy knot od lampy, podszedł przedewszystkiem