Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/274

Ta strona została przepisana.

Nie znaczy to, aby panowanie wiosny miało się rozpocząć natychmiast. Przeciwnie, zima, choć sama ustąpiła, pozostawiła tylne straże, które zawzięcie półwyspu przed wiosną broniły. Wciąż jeszcze panowały dotkliwe zimna, ziemia była zmarznięta, zieleń kwitła skąpo i bardzo powoli. Dlatego łabędzie nie odlatywały jeszcze, nie było im zbyt gorąco, zwłaszcza że woda była wciąż bardzo zimna. Tak więc pływały sobie spokojnie po zatoce, ciesząc się słońcem i blaskiem wiosennego nieba.
Do dzieci przypływały coraz rzadziej, bo już dużo ludzi kręciło się w polu i na wybrzeżu. Zato dzieci teraz całemi dniami bawiły się nad zatoką, gdyż neńka nie broniła im wychodzić, jako że pogoda była ładna. Z utęsknieniem wyglądały berbecie swych ukochanych łabędzi, które pokazywały im się tylko zdaleka i to rzadko. Ale przecie od czasu do czasu przypływały, głównie jednak w porze obiadowej, gdy nad zatoką nie było nikogo. Za to neńka wadziła na dzieci, bo się spóźniały na pólnie.
Aż przyszedł dzień, w którym łabędzie przypłynęły i powiedziały dzieciom, że nadchodzi godzina rozstania. Jak one to powiedziały, w jaki sposób dzieci zrozumiały je, trudno odgadnąć. Jednakże naprawdę dzieci wiedziały, że na drugi dzień rano łabędzie