Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/276

Ta strona została przepisana.

On dzieci nie wyśmiał. Przypuszczał, że w ich opowiadaniu jest wiele przesady, wierzył jednak, iż może być w tem coś prawdy. Wszakże dzikie zwierzęta nieraz się oswajają. On sam na jednej leśniczówce widział oswojoną sarnę, która do lasu nie uciekała, lecz żyła z ludźmi. Czemużby łabędzie nie miały zbliżać się do dzieci? Kulpś jest mądry, wie, co i kiedy mu grozi, wie też, że dzieci nie są niebezpieczne. Wynikałoby z tego wszystkiego jasno, że łabędzie bardzo blisko przypływają do brzegu.
Powoli, zręcznie zaczął nieznacznie wybadywać Janka. Chłopak, który oczywiście bezwzględnie ojca słuchał i wierzył mu, opowiedział wszystko, jak to oni się z łabędziami poznali, zaprzyjaźnili, jak się z ptakami bawili i że one do nich na brzeg wychodziły.
Tatkowi błysnęły oczy.
— Więc jutro macie się z kulpsiami pożegnać? — pytał chłopca.
— Ja, kulpsie przyjdą do nas.
— Wiesz to na pewno?
— Tak nam powiedziały. Przyjdą.
— Powiedziały!
Tatk pokręcił głową, ale już nie pytał więcej.
— Jeżeli macie się pożegnać, to musicie iść — rzekł. — Neńka pozwoli.