Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

do leża chorego. Porozmawiawszy z nim chwilkę, skinął na chłopca, aby usiadł przy niedalekim stole, a potem postawił przed nim miskę gotowanych smażonych śledzików na zimno i pół bochna czarnego chleba.
— Spać będziesz tu — rzekł krótko, wskazując na jedno z leż.
Sam nie jadł nic, podsypał tylko trochę węgla do żelaznego piecyka, a ukląkłszy na oba kolana i złożywszy jak dziecko ręce do modlitwy, pomodlił się nabożnie i położył się spać.
— Lampy nie gaś! — mruknął jeszcze i natychmiast zachrapał.
Paweł zjadł wszystko uczciwie, bo w ostatnich czasach często nie dojadał, i również położył się spać z uczuciem dziwnej ciszy i spokoju w duszy.
Fale chlupały o boki okrętu.
Tak rozpoczęło się życie Pawła na opuszczonym i zapomnianym okręcie, tkwiącym samotnie na mieliźnie, wśród bezkresnego morza, w odległości kilku kilometrów od lądu.
Roboty było dość, bo wierny okrętowi bosman nie zaniedbywał go, lecz utrzymywał możliwie w najlepszym porządku. Za pieniądze pożyczane lub zyskane ze sprzedaży czegoś tam ze zbytecznych narazie części zapasowych kupował naftę do lamp, węgiel, żywność i inne niezbędne rzeczy. Biegły we