Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/291

Ta strona została przepisana.

tem znowu — Raz — dwa — trzy — cztery! — I kot morski się śmiał.
Ale nie śmiały się bynajmniej węgorze, które były świadkami tych jego postępków, a które korzystając z dziury w żaku, wydostawały się na morze zpowrotem. Nie jest rzeczą miłą uwięznąć w żaku i siedzieć w nim, zwłaszcza jeśli się nie jest do tego przyzwyczajonym. Ale znacznie gorzej patrzyć bezsilnie na to, jak braci żywcem jakiś potwór pożera. Żaki były podejrzane, któż jednak wiedział, co dalej dzieje się z węgorzami, którc się w nie złapały? Może człowiek przenosi je do jakichś lepszych wód, i karmiąc je jak bożyszcza, oddaje im cześć? Wogóle nic o tem nie było wiadomo, bo ani jeden węgorz złapany przez człowieka nie wrócił, a wszakże gdyby im tam było źle, toby się starały uciekać i z pewnością któryś dotarłby zpowrotem do morza. Wprawdzie rzeczą, źle świadczącą o człowieku, było to, iż rybacy nieraz po sześć tygodni nawet trzymali węgorze w niewoli, zamknięte w mocnych skrzyniach z grubych belek, ale nikt nigdy nie wiedział, aby przez ten czas robili im kiedy co złego, i jeńcy nie skarżyli się ani na brak powietrza ani na brak wody. Poza tem już samo uganianie się człowieka za węgorzami świadczyło, iż je sobie wysoce cenił, a z tem należało się liczyć. Ale kot morski był dzikim potworem, okrutnikiem,