Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/298

Ta strona została przepisana.

wu do morza, choćby mu przyszło przeskakiwać nietylko płoty, ale nawet domy.
— Anna! — odezwał się głos ze składu.— Co ty tam robisz?
— Jaki śliczny kotek, mamuniu! — wykrzykiwała zachwycona panna Anna. — Jak słodko na mnie patrzy! Kiciu, kiciu, kiciu! — wołała, idąc w głąb składu.
Kot morski zląkł się, bo w ludzkiej „kuli“ nigdy jeszcze nie był, ale instynktem odgadł, że iść powinien.
Na przywitanie dostał od panny Anny okrawków z szynki, które zjadł z wielkim apetytem, raz dlatego, że był wyczerpany bojami, powtóre ponieważ pod tym względem świat wodny stoi narówni z lądowym, mianowicie — oba się chętnie wzajem pożerają.

Tak się zaczęła znajomość z panną Anną, dzięki której kot morski dostał bardzo dobrą „sztelę“[1]) u najbogatszego wieśniaka w Pucku. Matka panny Anny nie miała wprawdzie zbytniego zaufania do tego nowego nabytku ze względu na jego wielkość, ale mąż jej powiedział: - No, ten się przynajmniej moich szczurów nie zlęknie! — i machnął ręką. Zaś panna Anna, która była na pucki sposób ogromnie „modern“ i kochała wszystko co

  1. Z niem. Stelle, w gwarze rybackiej posada.