Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

wciąż na Rybakach panował. Ale Helanie nie próżnowali i nie skarżyli się na biedę. Paweł słyszał codzień już koło czwartej rano, gdy jeszcze było zupełnie ciemno, nerwowe tykanie motorów licznych kutrów. To Helanie wyjeżdżali na morze po łososie, które łowili na haczyki, zwane taklami. Po kilku godzinach wracali, czerwoni od wiatru i zimna, nieraz z soplami lodu na zydwestkach, ale zadowoleni i pogodnie uśmiechnięci. Cóż ich mogło obchodzić, że tej zimy niema szprotów? Wszak oni są specjalistami w poławianiu bardzo intratnych łososi, które łowią bezmała cały rok, wyjąwszy dwa letnie miesiące. Zgarniają tedy z morza śmietankę, skutkiem czego Helan o zarośniętem podgardlu rzadko kiedy cierpi niedostatek, żyje sobie przeważnie jak pan, i na jego stole zawsze jest mięso, kawa, kuch i białe pieczywo, gdy rybacy polscy na półwyspie jedzą mięso raz na tydzień w niedzielę, i to wędzone, a żyją głównie bulwą i chlebem. To też, gdy w żadnej wiosce rybackiej niema rzeźnika, w Helu jest rzeźnik, u którego zawsze wszystko można dostać, nawet leberworszta.
Pawłowi było na „Gwieździe Polarnej“ zupełnie dobrze, niepokoiło go tylko, co tatk na to wszystko powie. Długi czas zwłóczył z napisaniem do niego listu, a wreszcie napisał wymijająco i wykrętnie. Doniósł mu, że