Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

jeśli są! Jakażby to była radość wedrzeć się w samą ławicę i pełną gębą jeść te smakowite tłuściutkie rybki! A najadłszy się, pójść nad ranem oglądać bretlingowe „mance“ (zastawne sieci szprotowe) rybaków, całe zawieszone bretlingami, i wiedzieć, ile kto jutro będzie miał, i cieszyć się z tymi, którzy będą mieli dostane (dostaną) dużo, a śmiać się z tych, którzy nie będą mieli dostane nic.
Zatrząsł się kot morski z tęsknoty za bretlingową „szmaką“ (smakiem) i pomknął sienią za wjeżdżającym w podwódrze wozem.
O, cudzie! O szczęście! Była tam wędzarnia!
Przez jasno oświetlone okna widać było w wytykarni, t. j. sali, w której się nadziewa szproty przed wędzeniem na rożny, dymiące kubełki z gorącą wodą na stołach, a dokoła nich ciepło ubrane dziewczęta z różowemi wesołemi twarzami, wyzierającemi z pod chustek, jakiemi miały owinięte głowy. Pomocnik wędzarnika wraz z chłopcem odważali na ustawionej przed wędzarnią wadze centnary szprotów, wsypywane do kip (wielkie kosze na ryby), które bądźto wnoszono do wędzarni, bądź ustawiano pod ścianą, podczas gdy niski, gruby wędzarnik, klnąc, żartując w radosnem podnieceniu i poganiając ludzi po kaszubsku, po polsku i po niemiecku, kredą na desce notował odważone centnary. Ledwie