Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/303

Ta strona została przepisana.

których szkuty nie mogły się mierzyć z motorówkami, „frechowni“ (zuchwali), bo nie znający się ani na wiatrze ani na sztromach (prądach) rybacy z Wielkiej Wsi i Swarzewa, popędliwi Kuźniczanie, rybacy biegli i przebiegli w rybołówstwie wikowem i morskiem, a przytem zabobonni i nieśmiali, uprzejmi, grzeczni i chytrzy Jastarnianie, rybacy wygodni, spekulanci wiatrowi, marzący o tem tylko, aby wiatr przygnał im ryby pod samą Jastarnię, zresztą wiecznie niezadowoleni kpiarze, gwałtowni ale szlachetni Borowianie, gardzący lichemi toniami „Mulmjerza“ (Małego Morza), a przeto śmiało puszczający się na Bałtyk nawet przy czterech „rewinach“ wiatru — to jest gdy wiatr jest tak duży, że nie można rozwinąć więcej niż pół żagla, bo inaczej łódźby się przewróciła — wreszcie, choć zrzadka, kroczący na szeroko rozstawionych nogach „Elanie“ (Helanie), wygoleni, lecz z zarośniętemi podgardlami, szwargocący platem i pijący nabożnie, ale wytrwale. A gdy tak ten lud morski pił i opowiadał sobie historje, sięgające od Islandji po Ziemię Ognistą i Nową Gwineę, to ten, to ów wrzucał monetę do grającej szafy, w której rozpętywała się burza dzikiej muzyki, rzucającej różnobarwnie łyskające się światła do okalających ją lampek, z piersi zaś ludzkich wyrywało się wysokie, radosne: — Juch — huuu!