Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/309

Ta strona została przepisana.

bie, nadgryzającego tuż za głową pierwsze jej kręgi, postanowił w jakiś sposób położyć kres tym męczarniom.
Jak ktoś zacznie nad czemś usilnie myśleć, zawsze coś wymyśli.
Kot morski do wody za węgorzami iść nie chciał, przypadkiem jednak zauważył, iż na polach nadbrzeżnych nie zebrano jeszcze grochu. Do węgorzy w grochu, jako kot lądowy, miał przecie prawo, i polowania tam nikt nie mógł mu zabronić. Postanowił z tej sytuacji skorzystać.
Od tego dnia noc w noc wykradał się za miasto i polował w grochu, z początku z bardzo nikłemi rezultatami, lecz po pewnym czasie wcale szczęśliwie. Znalazłszy świeże ryby, które zapijał słonawą wodą z zatoki, znowu przybrał na ciele i odzyskał dawną odwagę i siłę. Tak tedy kot morski nawet na lądzie potrafił upolować sobie węgorze morskie.
Co go jednak niemało dziwiło, to fakt, iż węgorze, które przecie musiały zauważyć wśród siebie drapieżcę, zamiast być ostrożniejszemi, pojawiały się w grochu z każdym dniem liczniej, a w dodatku wielce dorodne.
— Czyżby i tu zamyślały jakiś zamach na mnie? — myślał podejrzliwie kot morski.
Ale to było niemożliwe. Na morzu miał nad niemi przewagę, a cóż dopiero na lądzie! W dodatku nie zauważył, aby stawiały jaki