i nietylko nie schował się, ale rozpoczął jakąś dziką pieśń pełną triumfu, radości, siły i dumy wyniosłej. Stało się to tak nagle, a było tak dziwne, że świadkowie zdarzenia stali przez dłuższy czas, jak odrętwiali, zasłuchani w tę niezrozumiałą, a przecież tak wymowną pieśń.
Wreszcie z warty portowej wybiegł marynarz z karabinem i złożył się do kota. W tej chwili jednak zwierz zebrał się w sobie i olbrzymim susem skoczył w morze. Huknął spóźniony strzał.
— Trafił, trafił! — wołano. — Kot spadł w morze!
Niewątpliwie, prawdą było tylko to: kot spadł w morze, a żołnierz strzelił.
I dość.
A z tego wynika jasno, że najmądrzej jest wszystko tak, jak to Pan Bóg ułożył, kto zaś chce to odmienić i wymyślić coś mądrzejszego, ten tylko sam sobie zaszkodzi.
— Zaraz, Dawidzie! — odezwałem się, gdym pierwszy raz tę opowieść usłyszał. — Węgorze mają korzyść z tego, że kot morski żaki wam drze, bo dzięki niemu uciekają, kot morski ma korzyść z węgorzy, ale jaką z tego wszystkiego wy macie korzyść? Nie rozumiem. Pusty i podarty żak nie jest żadnym zyskiem.
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/315
Ta strona została skorygowana.