Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/328

Ta strona została przepisana.

„Kamerunie“, odległym o kilka godzin jazdy od Helu terenie połowów, oraz z wielkiem niebezpieczeństwem dla manc „bujtenkant“, to jest zewnętrzną część półwyspu — napróżno. Chodzili po wioskach źli i posępni, bo przecie dotychczas szproty były, inni zaś całemi godzinami wystawali na wydmach, wypatrując znaków, któreby świadczyły o pobycie ławicy. Wreszcie zniechęceni wzięli mance do domu.
Ledwie to zrobili, całe stada mew zaczęły ze wszystkich stron lecieć ku Helowi. Wiadomo, że ptaki mają swą organizację, żywność zdobywają trudno, więc jej wciąż poszukują, a jeśli gdzieś lecą tłumnie, to nigdy bez interesu. To też rybacy, zauważywszy ten ciąg mew ku Helowi, natychmiast pośpieszyli za niemi i ku wielkiej swojej radości zauważyli, iż mewy z zapałem rzucają się na morze na „bujtenkancie“. Czem prędzej postawili tam mance, ale jak tylko byli z tem gotowi, przyszła gwałtowna zyda, która przez kilka dni nie pozwoliła im nawet zbliżyć się do sieci. A prawie równocześnie rybacy z Kuźnicy, którzy nie zapomnieli postawić manc na zatoce, dostali każdy po parę centnarów szprotek.
Jakże to być może? Jeśli mewy, zleciawszy się ze wszystkich stron, rzucają się na morze, to znak nieomylny, iż tam jest ławica. Niezawodnie tedy szproty na bujtenkancie by-