Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/330

Ta strona została przepisana.

Należało się spodziewać, że narda poniesie ławicę ku Helowi.
Tak też było. Ody rybacy zaczęli posuwać się ku Helowi od „Kamerunu“ — złapali ławicę. Wkrótce jednak dano im znać, że na zatoce widać, jak zelinty i morszwiny tańczą po morzu, a nad niemi krążą wielkie stada mew. Wobec tego opuścili tonie pod Helem, nie przypuszczając nawet, że wyzwalają ławicę, która tam leżała, i pośpieszyli do zatoki.
Znowu cała doba pracy i oczekiwania — napróżna.
Łatwo się o tem wszystkiem mówi. Ale kto musi dzień w dzień zrywać się o czwartej rano, wkładać na siebie ciężkie ubranie rybackie, dźwigać na łódź centnary lejpra, manc i innych przyborów, wiosłować kilka godzin, szamotać się z mancami, a potem wracać do domu przemoczony i zziębnięty, aby tuż u brzegu „kricować“ (płynąć zygzakiem przeciw wiatrowi) godzinę, „mając dostane“ szprotów wszystkiego "na miskę" czyli na jeden obiad, aby na drugi dzień powtórzyć to samo, ten zrozumie głuchą wściekłość i rozpacz rybaków. Morza bywało nieraz tak dużo, że fale zalewały łodzie, a rybacy powracali do domu przemoczeni do nitki i, zaziębiwszy się, chorowali, skutkiem czego szeregi ich rzedły i często trzech musiało robić, co robiło czterech. Praca szła przez to wolniej, a ludzie