Opowieści ich jednak ciągnęły się i ciągną w nieskończoność, tak że tu ich powtarzać nie możemy. Powiemy tyle tylko, że były to wieści z czterech stron świata i wszystkich odchyleń róży wiatrów.
Wszystko było dobrze, ale niebardzo, bo jeden kamień w tem gronie był w wysokim stopniu z życia niezadowolony. Stary był wielce i źle się trzymał, przy każdej gwałtowniejszej burzy drżał i trząsł się cały. Miał wrażenie, że się długo na miejscu nie utrzyma, i z tego powodu popadł w neurastenję, cierpiał na częste bóle głowy i melancholję. Ogarniała go coraz większa apatja i zniechęcenie.
— Ja muszę stąd odejść — powtarzał często.
— A dokąd? — pytały go głazy.
— Alboż ja wiem! — odpowiadał. — Ja wogóle nic nie wiem. Gdybym wiedział, że tu pozostanę, mógłbym zbudować sobie własny system filozoficzny. Ale jakże budować na platformie ruchomej?
— Nie bój się, nic ci się nie stanie! Zostaniesz z nami! — próbowały go uspokoić głazy.
— Wy mnie nie uspokajajcie, bo ja się niczego nie boję! — odpowiadał im chory głaz. — Stać mi się nic nie może, bo nic się na świecie nie „staje“, wszystko zawsze jest
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/341
Ta strona została skorygowana.