Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

z okienkiem na pierwszem piętrze i z temi dziwnemi drzwiami, w pogodny dzień od góry do połowy odsłoniętemi, przez które wyglądał Helan o szerokiej, dobrodusznej twarzy i szpakowatem podgardlu i z fajką w zębach, lub Helanka w białym fartuchu i czarnym szalu na głowie — a wtyle połyskiwały rondle i naczynia, bieliły się na ścianie kanki i garnuszki, pod blachą huczał płomień czerwony, a z garnków, stojących na kuchni, szła na ulicę smakowita woń.
Naogół zaproszenia zdarzały się rzadko, a po pewnym czasie ustały zupełnie. Czasem tylko przywiózł ktoś jakąś rybę lub list od przyjaciół Alberta Lizakowskiego z odpowiedzią odmowną. Znacznie rzadziej przekaz na drobną kwotę.
Paweł Kąkol pracował i uczył się, głowę miał pełną różnych niezrozumiałych słów, jak: gaf-żagiel, gaf-bon, gaf-raja, fok-żagiel, fok-bonblak, fok-gaftopsel, bezan-maszt, grot-maszt i inne tym podobne „sztaksle“. Huczało mu od tego w głowie, ale miarkował sobie wszystko, bo czuł, że stary marynarz niepotrzebnych rzeczy go nie uczy. Niejednokrotnie, mimo iż statek ruszyć z miejsca nie mógł, rozwieszali we trzech lub we dwóch wszystkie żagle i ku podziwowi całego morza „Gwiazda Polarna“ rozkwitała naraz. Ale najbardziej rozkwitał Paweł, który tak się