Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze namęczył wspinaniem po drabinach i rajach dwumasztowca, że był czerwony jak piwonja. Zato pracował na prawdziwym żaglowcu z prawdziwymi okrętnikami. Miał to sobie za wielki zaszczyt.
Wieczorami, gdy latarnia helska zapłonęła, a zdala widać było na cyplu półwyspu oświetlony port i żółtawą łunę elektrycznych lamp Helu, pożegnawszy się z morzem huczącem i jasnemi gwiazdami na niebie, schodzili do jako tako ciepłej kabiny, i dorzuciwszy węgla do piecyka, zasiadali do wieczerzy. Z jedzeniem nie było tak źle, bo rybacy bądź co bądź dobrowolnych rozbitków wspomagali, bosman zaś, człowiek przewidujący, brał od nich ile się dało ryb i solił je lub wędził w małej wędzarence, którą sobie urządził w kuchni okrętowej. Prócz tego strzelał też mewy. Najadłszy się, gasili światło, bo z naftą było kiepsko, i obsiadłszy piecyk, rozmawiali.
Właściwie były to tylko długie opowiadania bosmana i Krauzego, których chłopak słuchał w milczeniu.
Albert Lizakowski służył długo na statku, krążącym po wodach chińskich i malajskich. Niestworzone rzeczy opowiadał o wyspach, zarosłych kokosowemi palmami, o brunatnych, brodatych ludziach, chodzących boso