mień Podróżnik ocknął się i zauważył, iż płynie, brata przy nim nie było.
Pewnego razu zdarzyła się Kamieniowi Podróżnemu pocieszna przygoda. Zdawało mu się, że spostrzegł leżący na dnie kamień, napół w piasku zagrzebany, jak się to zwykle działo, gdy głaz dłuższy czas leżał na dnie piaszczystem. Uradowany spotkaniem rozchybotał się w wodzie i już skakał na domniemanego brata, gdy wtem ów błyskawicznie wyślizgnął się z pod piasku i falującym ruchem całego ciała popłynął ku górze.
Kamień Podróżnik aż się w skoku zatrzymał i zawisł w wodzie, bo takiego potwora jeszcze nie widział. Był to skarp, czyli jak go rybacy nazywają „sztajnbut“, ogromna okrągła flądra o średnicy przeszło półmetrowej. Pysk miała ta ohyda ordynarnie wykrzywiony, a oboje oczu po jednej stronie. Płynąc obejrzała się pogardliwie na kamień i z nieopisaną złością rzuciła mu jedno jedyne słowo:
— Cham!
Było to powiedziane tak jadowicie, iż Kamień Podróżnik pomyślał w pierwszej chwili, że ryba na niego plunęła.
Ale flądry wogóle znane są z braku uprzejmości i grubjaństwa, dlatego Kamień Podróżnik roześmiał się tylko rad, że wreszcie na własne oczy zobaczył tę dziwną rybę, o której wiele już był słyszał.
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/361
Ta strona została skorygowana.