kach żywe śledzie, służące za przynętę. Na te wędki łowiły się łososie, ryby bardzo cenne i dające rybakom wielki dochód. W miejscu gdzie Kamień Podróżnik wtedy leżał, nie było głęboko, co najwyżej sześć do siedmiu sążni, że zaś miał już wzrok znakomicie wyrobiony i poprzez wodę widział wybornie, nic nie uszło jego uwagi.
Śledziki jak żywe trzepotały się na haczykach, o których Kamień zupełnie nie wiedział. Tu i owdzie pojawiał się łosoś, który okrążywszy kilka razy śledzika, połykał go, a wówczas sam zaczynał się trzepotać, jak połknięty przezeń śledzik, i nie mógł dalej odpłynąć. Potem przyjeżdżali ludzie, zdejmowali łososia z wędki i koniec. Co się dalej działo, o tem Kamień oczywiście nie miał najmniejszego wyobrażenia.
W tym czasie zaprzyjaźnił się z pewnym bardzo pięknym łososiem. Ten Kawaler Mórz, wykwintny i wytworny elegant o iście rycerskiem sercu, chętnie ocierał swój srebrnoczarny pancerz o twardy strój kamienia, marząc w głos o czekającej go wkrótce szacie godowej i o tem, jak to on pomknie wgórę Wisły, ku czekającemu nań Rajowi, gdzie płynąć będzie zawsze przeciw wodzie choćby najbystrzejszej, ale słodkiej, „jedynie słodkiej“! — dodawał — gdzie skakać będzie na siklawy
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/364
Ta strona została skorygowana.