Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/379

Ta strona została przepisana.

353

Ale i w lecie bywają na morzu burze, i otóż zdarzyło się, że jedna z nich niespodziewanie nadleciała, nakryła świat czarnemi skrzydłami, załopotała niemi w straszliwy sposób i drąc niebo, wodę i ziemię ostrym, twardym kluwem, z którego na wsze strony sypały się snopy długich zygzakowatych błyskawic, do dna poruszyła odmęty morskie.
W nocy, niby starodawna kula działowa, Kamień Podróżnik, pochwycony przez nieznaną sobie bliżej, opętaną falę, wyskoczył z morza, zakreślił łuk w powietrzu, i rypnąwszy całą siłą w miękki wał wydmowy, stoczył się na strąd.
Zauważyły go inne fale i przybiegły mu na pomoc, próbowały go dźwignąć, napowrót unieść w morze.
Napróżno.
Na lądzie Kamień Podróżnik był bardzo ciężki.
Podbiegały ku niemu z pomocą „denedżi“[1]) przez całą noc, ale łatwiej rzucić, niż rzut cofnąć — nie mogły go już podźwignąć.

Nad ranem przybiegały doń zrzadka, pocieszając go tylko i obiecując, że powrócą, że będą o nim pamiętać, że go ściągną napowrót w morze. Kiedy zaczęło świtać, rzucały mu już tylko pożegnalne piosenki, a gdy dzień na-

  1. Fale — po rybacku.