Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/383

Ta strona została przepisana.

357

— Ciszej! Ciszej! Ciszej! — ozwały się ze wszystkich stron głosy małych kamyczków.
— Ślubuję Ci, Panie — grzmiał basem Kamień Podróżnik — iż na mnie złamie się każdy twój piorun, że niema wichru, któryby mnie strzaskał, i niema fali, któraby mnie nie poniosła! Jestem głazem, ptakiem i rybą, robię, co chcę!
— Ciszej! Ciszej! Ciszej! — szeptały kamienie, a dalszy ich chór śpiewał:
— Zetrzej nas, Panie, na proszek, abyśmy mogły dotrzeć wszędzie i spożyć ze czcią Wszelkie twe tajemnice. Każdy z nas, rozbity w piach, zyskuje tysiące świadomości, które, będąc chwałą twoją, są naszą rozkoszą. Gdy pełen wyrwanego z dna morskiego piasku tajfun łączy się z wyschłą wirującą kolumną piasku z pustyni, kiedy członki nasze zrastają się napowrót i śpiewają pieśń z morza, równocześnie z pieśniami wydm pustynnych.
A teraz dzięki Ci za niewysłowioną radość dzisiejszego poranku, o Panie! I błagamy Cię o jedno tylko: abyśmy byli zmywanym przez zmienne, urodzajne deszcze prochem na stopach twoich, kurzawą, która rozmieciona na Wszystkie strony świata, niesie w nie utajoną w sobie myśl twoją i utajone w niej rozliczne, rozmaite, przesłodkie owoce.