Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/385

Ta strona została skorygowana.

359

Jakiś gruby pan, idąc plażą z towarzyszami, zauważył leżący na piasku głaz i rzekł:
— Tego wczoraj nie było. Ładny gość! Dobra musiała być fala, która potrafiła wyrzucić go na brzeg!
To mówiąc, poszturkiwał kamień cienką laseczką w zęby.
— Granit szwedzki. Z całą pewnością. Czerwony, z niebieskiemi i srebrnemi żyłkami. Srebra byłoby nawet dość, ale cóż, kiedy eksploatacja nie opłaca się. Ale to musiała być ładna fala! Boże, tyle miljonów tonn wody, taka olbrzymia energja, drugie słońce możnaby zapalić — i wszystko ginie napróżno!
— Energja nie ginie! — odezwał się któryś z towarzyszów grubasa.
— Co gadasz! Gdybym ja miał tyle pieniędzy, ile mam energji, tem morzem ogrzałbym i oświetlił co najmniej pół Europy! Bo przedewszystkiem kapitał i odpowiednia organizacja!
Głos pana z laską utknął w piasku.
Dobrze było na ciepłej plaży, ale w parę dni po wylądowaniu Kamień Podróżnik zauważył wśród różnokolorowych kamyczków i muszelek jakieś zaniepokojenie. I nietylko wśród kamyczków. Na wale wydmowym pojawiali się rybacy, bystrym wzrokiem kłujący morze, horyzont i chmury na niebie, jakgdyby przeczuwali coś niedobrego.