Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/386

Ta strona została skorygowana.

360

— Zyda idzie — protekcjonalnym tonem rzekł Kamień Podróżnik do zebranych wokół niego kamyczków.
— Westowa zyda, szanowny panie! — słodko-jadowicie odpowiedział mu maluchny czerwony kamuszek z niebiesko srebrnemi żyłkami.
— Pojedziemy! — huknął basem Kamień Podróżnik.
— To nie dziecinny wózeczek! — odpowiedział kamyczek. — To pest-sztorm-arkun. My pojedziemy, ale dzidzi zatoczy się tam, pod góry i tam dzidzi burzę przeczeka.
— Które „dzidzi“? — zdziwił się Kamień Podróżnik.
— To, które ze mną mówi — odpowiedział niewinnie kamyczek.
— Jak ty śmiesz, pędraku jeden! — krzyknął głaz.
— Za pozwoleniem! — grzecznie, ale stanowczo przerwał kamyczek. — Nie podnoś głosu, bo nie wiesz, z kim mówisz. Któż ci powiedział, że ja nie jestem twoim praojcem, bęcwale jeden nieokrzesany! Wiedz sobie, że w demokracji boskiej najstarszym jest najmniejszy, najcichszy i najpokorniejszy.
Na morzu zaczynał się ruch. Fale przywdziały krzemiennie granatowe płaszcze i lśniące białe kapuce. Kamyczki i muszelki skrzykiwały się.