Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/396

Ta strona została skorygowana.

370

siebie, ale w miarę jak matnia się zbliża ku brzegowi, i one zbliżają się ku sobie, i teraz słychać już, jak mężczyźni przekomarzają się z dziewczętami, jak dziewczęta się śmieją, a wszyscy ciągną pilnie i usilnie, żywiąc w sercu nadzieję i żądzę bogatego połowu.
Coraz bliżej podskakuje na falach beczka, coraz żwawiej rybacy ciągną niewód, już wyprzęgli się z szelek i chwytają linę samemi tylko żelaznemi dłońmi. Dwóch rybaków w wysokich skorzniach wchodzi w wodę. Przydeptują do dna skrzydła niewodu, aby ogarnięta niemi ryba nie mogła się popod nie wyśliznąć. Wreszcie matnia wysuwa się na ląd. O, jak w niej „wirzi“[1] Rozlegają się podniecone okrzyki; drapieżne dłonie wyciągają się i chwytają srebrne ryby o czarnych grzbietach. Widać wzniesione karkulce — pałki do zabijania łososi — i wkrótce w skrzyni leży kilkadziesiąt pięknych łososi. Cieszą się wszyscy, bo przy połowie łososi wszyscy zarabiają — nawet ten mały chłopak, który tam oto pod „górą“ zwija w krąg lejper, nawet „bialki“, które wprawdzie nie ciągnęły, ale zato przyniosły mężom i synom obiad na strąd.

W takich radosnych chwilach, a było ich wiele, przy połowie niewodem jesienią nozielonawych

  1. Wyrażenie rybackie, określające rzucanie się wielkiej ilości ryb w sieci.