Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/402

Ta strona została przepisana.

376

ją sprzedaje na licytacji. Dlatego wypatrują „bity“ na dnie morskiem w dzień, a wynoszą je na brzeg dopiero w nocy.
Pewnej nocy przyszło dwóch rybaków na strąd z osękami, zapomocą których zaczęli coś z wody wyciągać na brzeg. Sosenka wcale się temu nie dziwiła, bo do takich widoków przywykła. Domyśliła się zaraz, że to „bita“. Rybacy wyciągnęli sporą beczkę, którą zaczęli wtaczać na górę. Ciężka beczka wypsnęła się im i stoczyła nadół tak, że omal Sosenki z nóg nie zbiła, ale, złapana w porę przez inne drzewa, zatrzymała się. Rybacy, porozmawiawszy chwilę półgłosem, zostawili „bitę“ i odeszli. Było to właśnie w nocy, o północy. Słychać było, jak kury w wiosce piały. Morze leżało cicho, las spał, wiatru nie było. Naraz Sosenka usłyszała, że beczka zaczyna mówić:
— Jakie głupie te drzewa! Stoją tu wrośnięte w ziemię, wiatr je za włosy targa, kości im łamie, a one stoją, gapią się na morze i o świecie bożym nie wiedzą. Głupie drewno! Prostaki rybackie! Nieokrzesane, nieogolone, całe zarośnięte — chamy!
— Cicho tam, my chcemy spać! — zaszemrało sennie kilka najbliższych drzew.
— Macie czas. I tak nie macie nic innego do roboty! — mówiła beczka, niesamowicie