Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/403

Ta strona została przepisana.

377

błyskając sękami, które się w niej rozpalały i świeciły jak złe oczy. — Wolałybyście posłuchać, co wam powie gość z dalekich stron, z za siedmiu gór, z za siedmiu rzek, z za siedmiu mórz.
Tu beczka zaśmiała się dziwnie jakiemś gulgotaniem i mówiła dalej:
— Jestem przecie z drzewa, tak samo jak i wy, tylko nie z tak lichego. Jestem z dębu, rozumiecie? Ale co wy tu wiecie, co to dąb!
Usłyszawszy to, brzózki i sosenki skłoniły się, ponieważ wiedziały, iż koło kościoła w rogu ogrodzenia, niedaleko krzyża misyjnego rośnie dąb. Zresztą — dąb! Któżby nie wiedział!
— Tak-tak! — z naciskiem powtórzył gość. — Jestem dębowa. Nie potrzebuję już żadnych korzeni ani zielonych głupich liści. Chodzę. Bywam w świecie, podróżuję. Noszą mnie na rękach. Jestem. Wiem, że jestem. A co wy wiecie?
— Nick, nick, nick! — zaszeptały drzewa pokornie, zawstydzone.
— Patrzycie na morze. No to co? Morze! A widziałyście wy kiedy łuny oświetlonych miast nad morzem? Widziałyście wy kiedy wielki port, setki i tysiące wielkich żelaznych statków? A widziałyście wy kiedy nad wodą górę, buchającą ogniem i dymem?