Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/404

Ta strona została przepisana.

378

— Nei, nei, nei! — zaszemrały drzewa.
— A byłyście wy kiedy na pokładzie wielkiego statku? Drzewiny westchnęły. Słyszały nieraz, jak rybacy wychwalali życie na statku; jak się komuś dobrze powodziło, to mówili: — Żyje sobie — jak na statku!
— Nic nie wiecie, a to dlatego, że jesteście nieokrzesane prostaki, które się nigdy ruszyć nie chcą, i dlatego wy macie w żyłach wodę, a ja jestem pełna ognistego czerwonego wina neapolitańskiego.
— Ne-a-po-li-tań-skiego! powtarzały drzewa, z trudem wymawiajqc to obce słowo. A wówczas beczka zaczęła opowiadać o cudach mórz południowych, o miastach wesołych, pełnych świateł, muzyki, śpiewów i tańców, a opływających winem białem i czerwonem, słodkiem i cierpkiem, rozpalającem krew w żyłach i blaski w oczach. Słowem opowiadała niesłychane brednie, kusząc naiwne drzewka, a w duchu wyśmiewając się z nich i psując je, jak każdy, kto podłym sługą zostawszy, stara się skazić wolnemu jego czyste i jasne życie.
— Ty zwłaszcza, Sosenko, mogłabyś się wybrać w świat, bo jesteś prosta, zgrabna, dobrze zbudowana i ładna, podczas gdy wszystkie twe sąsiadki, to pokraki, z których nawet cebrzyków nie możnaby porobić.