Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

mimo że żadne światło się nie pali. Spojrzał na leże bosmana — było puste. Przypomniał sobie, że siadając na swem leżu, widział, jak bosman szybko wybiegał z kabiny. Ponieważ oczy jeszcze wciąż mu się ze snu kleiły, zdawało mu się, że śpi i że to wszystko śni mu się, Czując jednak ruch okrętu, ubrał się czem prędzej i pędem wybiegł na pokład.
A tam stanął, jak wryty.
Była straszliwa burza.
Zmagając się rozpaczliwie z czarnemi, wystrzępionemi chmurami podobnemi do okropnych potworów, księżyc toczył się po niebie, jakby przerażony i rozsrożony zarazem. Czasem tonął w czarnych odmętach chmur, a wtedy świat cały gasł i tylko tu i owdzie dygotała jakaś zalękniona gwiazdka, to znów wynurzał się triumfalnie jasny, stapiał w swym żarze srebrnym brzegi najbliższych chmurzysk i świecił, a wtedy świat znów rozkwitał pełnym nadziei uśmiechem. Ale morze było wciąż wściekłe, a fale skakały ku niebu, jakby je w samą pierś ugryźć chciały.
Statek zaś istotnie płynął pod pełnemi, rozwianemi żaglami.
Jednakże nie to było dziwne.
Oto mimo iż na statku świateł żadnych nie było, „Gwiazda Polarna“ promieniała nieziemską światłością, szeroko rozwidniająca