Wkrótce jednak zauważyła, iż tajemnicze i okropne pozy tych dziwadeł nie mogą być dla niej groźne, bo strachy tańczą wciąż na jednem i tem samem miejscu. Co więcej, jeden z nich wołał:
— Dobry dzień, nowa koleżanko! Skąd
przybywacie?
Obejrzała się dokoła zdziwiona, bo nie
przypuszczała, że to do niej mówią.
— Skąd przybywasz, ty, młoda preko? Ty, co się tak oglądasz! Halo, ty, co jesteś pierwszy raz na morzu! Stop! Nie tańcz tak
ciągle!
— Fale mną rzucają! — jęknęła żałośnie
Sosenka, domyśliwszy się, że to o niej mowa.
— Odsuń się jak najdalej od dragi (kotwica)! — wołał cudak z chorągiewką. — I napręż lejper, to nie będzie tobą tak rzucało!
Jaki masz merk?
— Trójkąt! — krzyknęła Sosenka, starając
się jak najdalej odsunąć od kotwicy i wyprężyć lejper, którym była do niej przywiązana.
— Merk Lizakowskich z Jastarni! — wołał
cudak dalej. — Lepiej ci teraz? No, to dobrze!
A cóż to za chorągiewkę masz jakąś dziwną? Nie mogli nic lepszego znaleźć? To na wietrze i wodzie długo nie wytrzyma.
— Kto wy jesteście? — zawołała Sosenka.
— Nie widzisz? Preki, takie same jak ty.
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/420
Ta strona została przepisana.