Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/422

Ta strona została przepisana.

— Dobrze, bardzo dobrze — wołała sąsiadka. — Teraz uderz kłodą w mance. Nie czujesz?
— Jest! Jest! — wołała ucieszona Sosenka, wyczuwszy kłodą na mancy coś, jakby miękką zasłonę. — Coś jest!
— Miękkie czy twarde?
— Miękkie!
— To szproty! Bo jakby twarde, to „szachwary“.
„Szachwarami“ nazywają rybacy żyjące na dnie małe szare raczki morskie, które wydostawszy się na mance, objadają złowione w nie szprotki.
— Wróć teraz na swoje miejsce, to porozmawiamy! — wołała sąsiadka. — Ja jestem Emil Herman z Boru!
Rozmawiały, podczas gdy nad mancami wciąż z żarłocznym skrzekiem krążyły mewy, od czasu do czasu siadając na wodzie i objadając mance.
— Co to ptactwo wyrabia! — oburzyła się Sosenka.
— Nie szkodzi! — odparła dobrodusznie sąsiadka. — Bóg dał bretlingi nietylko rybakom, ale i mewom. Patrz, nasi jadą! Istotnie z głębi zatoki wysunęła się flotylla rybacka, biegnąca na wydętych wiatrem bronzowych żegłach.