wych połowach fląderek na haczyki. I stało się wówczas jednego dnia, iż wyznaczono jej stanowisko naprzeciw miejsca urodzenia, naprzeciw wydmy szańca, którego tak długo broniła. Och, jakże Sosenka była wtenczas dumna, jak pięknie tańczyła! A trzeba wiedzieć, że śmigła, sprężysta i młoda, baletnicą była znakomitą i całe morze podziwiało ją, gdy popisywała się starodawnym stylowym tańcem prek. Żadna preka na obu morzach nie tańczyła z takim wdziękiem, jak ona, żadna nie umiała tak figlarnie schować się za falę ni tak lekko wbiec na nią, i stanąwszy na niej, zatrzepotać chorągiewką. Piruety jej w zachwyt wprowadzały mewy, a jej skoki z fali na falę były sławne.
Niestety, drzewka lądowe nie poznały jej i wogóle nie interesowały się tą sztuką. Sosenka daremnie się wysilała, aby im zaimponować. Nie brała im jednak za złe ich obojętności, pamiętając słowa beczki, która sąsiadki jej nazwała pokrakami. Czegoż się można spodziewać po pokrace!
Prawda, bywały dni bardzo ciężkie. Raz na Małem Morzu złapał Sosenkę lód. Przez osiem dni tkwiła w jego więzach, drgnąć nie mogąc, przez osiem dni rybacy nie mogli się dostać do swych manc. Ale to jeszcze nie było najgorsze, bo wówczas Sosenka miała sposobność przyjrzeć się życiu zelintów (fok).
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/425
Ta strona została skorygowana.