Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/429

Ta strona została przepisana.

fal zawsze coś widać, bo mgła nie dotyka powierzchni morza, a tylko zwisa nad nią w pewnej wysokości. Więc Sosenka widziała przestwór morza i skaczące fale — a tylko nieba nad tem wszystkiem nie było. Z doświadczenia wiedziała, że podczas douki ogłaszają się statki syrenami, była więc pewna, że wkrótce ryk ich przynajmniej usłyszy. Nic. Cisza.
Zrozpaczona, z roztkliwiającą naiwnością jak najpiękniej odtańczyła swój taniec prek, jakgdyby wzywając w ten sposób miłosierdzia. Nic. Tylko jednostajny szum fal. I zupełna samotność.
Sosenka nigdy jeszcze samotną nie była.
Tak to trwało przez kilka dni i nocy. I Sosenka tańczyła wciąż, nie wiedząc nawet, czy nie tańczy na jednem i tem samem miejscu.
Gdy mgła opadła, Sosenka ujrzała przed sobą fale szafirowe, obrzeżone biało-srebrnemi pianami. Ale nic więcej, prócz bezbrzeża pustyni morskiej.
Zobaczyła to, czego nikt nie widział.
Wreszcie porwał ją prąd, który po kilku dniach przyniósł ją ku jakiemuś lądowi.
Były tam straszne góry porosłe czarnemi lasami, przysypanemi śniegiem. Na szczytach gór śnieg ten błyszczał jak srebro. Na skalistem wybrzeżu widniały wioski rybackie.
Prąd niósł sosenkę ku nim.