— Nareszcie — widać ludzi! Widać bat, w nim rybaków w zydwestkach i szarych eltychach, widać jak pracują na łodzi.
Więc Sosenka, szczęśliwa, zebrawszy w sobie wszystkie siły, wykonała przed nimi z wdziękiem swój taniec prek — to filuterne osunięcie się za falę, mały piruet, skok na prawo, piękne wspięcie się na falę, groźne pochylenie się z proporcem naprzód, jakgdyby to była lanca ułańska, znowu chytry skok wstecz za falę, skok na lewo i znów dumna poza na grzbiecie fali. Taniec przedziwny, wyrażający i streszczający cały rytm morza, tempo biegających fal, ruch, siłę.
— A cóż to za potwora! — zawołał ktoś na łodzi. — Patrzcieno, chłopcy!
Rybacy mówili wprawdzie obcym językiem, lecz, jak wiadomo, drzewa rozumieją wszystkich ludzi.
To też i Sosenka zrozumiała, ale zakłopotana, nie wiedząc co czynić, z wdziękiem i elegancją tańczyła dalej.
Rybacy na łodzi wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Skąd się ten strach tu wziął? — wołali. — Co to takiego?
Podpłynęli bliżej ku prece, którą jeden z nich wciągnął na łódź. Oglądali ją ciekawie, podając sobie z rąk do rąk i z uśmiechem kiwali głowami.
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/430
Ta strona została skorygowana.