na popisie w porcie. Na jucie, to jest na wywyższonym pokładzie rufy, stał bosman, który gromkim głosem wydawał rozkazy.
Ujrzawszy stojących na pokładzie w osłupieniu trzech okrętników z dawnej załogi,
bosman podszedł do nich i krzyknął rozkazująco:
— Czegoż tu stoicie, gapie! Nie widzicie, że jest sztorm i każdy musi pracować? Dalej, do roboty!
Okrętnicy rzucili się do liny.
Statek manewrował, jakgdyby istotnie
walczył z burzą, w rzeczywistości jednak woda była w jego pobliżu jak oliwa, on zaś sam świecił nieziemskiem, błękitnem światłem.
Leciał tak wciąż przez wzburzone morze,
wyprzedzając fale i wiatr.
Naraz morze uspokoiło się zupełnie
i wdali pokazał się jakby ląd górzysty, olśniewająco biały. Ku temu lądowi, świecącemu
niesamowicie, a najeżonemu skałami, statek
gnał, jakby się chciał oń rozbić. Paweł,
z trwogą patrząc w tę stronę, ujrzał, że ma
przed sobą olbrzymie góry lodowe, o które
okręt rozbić się musi. Mimo to bosman nie zmieniał kursu, lecz szedł wprost na skały.
Pawłowi dech w piersi zaparło.
Góry lodowe były tuż — tuż, gdy naraz
rozwarła się między niemi szeroka szczeli-
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/44
Ta strona została skorygowana.