reczki mieć własny kąt, gdzieby mogła się schronić przed spóźnionemi nieraz wizytami klientek, spokojnie zjeść i trochę wypocząć, i dokądby podczas lekcyj Dorotki nie dolatywały zbyt donośne głosy rybaczek i głuche dudnienie maszyny.
Bo Dorotka uczyła się i to nie na żarty. Wprawdzie mamusia nie posyłała jej do szkoły miejscowej, której poziom obliczony był głównie na dzieci rybaków, zato poprosiła pana nauczyciela, aby córeczkę jej uczył, sama zaś uzupełniała jej wykształcenie lekcjami i wykładami z różnych zakresów, a także uczyła ją języka francuskiego, który znała świetnie, ponieważ matka jej była rodowitą Francuzką. Po niej to mamusia miała zmysł praktyczny i wielką zdolność tak do krawiecczyzny, jak też i do robienia kapeluszy. W ten sposób wykształcenie Dorotki nie zostało wcale zaniedbane, mamusia żałowała tylko, że nie może uczyć jej muzyki. Na lekcje religji dziewczynka chodziła do księdza proboszcza.
Tak mamusia jak córeczka odrazu zakochały się w morzu. Bez względu na pogodę musiały je widzieć co najmniej trzy razy dziennie — podczas krótkiej przechadzki po śniadaniu, w południe przed obiadem i o zachodzie słońca. Chodziły czasem i do lasu, ale tylko dlatego, aby prędzej czy później
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.