Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

podczas obiadu i wieczorem, kiedy już była zaspana. Podwieczorek mamusia jadała przeważnie w pracowni, bo wtedy miała właśnie najwięcej klientek, jako że rybaczki są przez cały dzień zajęte pracą koło domu i dopiero nad wieczorem mogą się z chaty wymknąć na chwilę.
Z początku, gdy Dorotka zaczęła przychodzić do siebie, cisza i pewne osamotnienie nie dawały się jej bardzo we znaki. Wyczerpana i zmęczona chorobą, odpoczywała. Pokój, choć niski, był obszerny, biały, o czterech oknach, z dylami pomalowanemi na niebiesko. Okna wychodziły na południe, wschód i zachód, tak że w dzień pogodny ze wszystkich stron kolejno słońce zaglądało do pokoju. W środku ściany północnej, niedaleko drzwi, stał wielki biały piec kaflowy, promieniujący miłem ciepłem. W oknach zawieszone były żółte zasłony, które rano gorzały złotym płomieniem, a gdy dzień był piękny i ponad firaneczkami widziało się niebo błękitne, mogło się zdawać, że samo słońce zawiesiło w oknach strzępy swej złotej jasności. Okna zachodnie wychodziły na małe podwórze, gdzie rosło kilka drzewek owocowych, na uboczu zaś stało coś w rodzaju lamusa, zrobionego ze starej, napoprzek przeciętej łodzi. Niegdyś czarna, łódź ta pokryta była teraz pięknie zieloną śniedzią. Przez okno wschodnie widzia-