przedstawiającym sarenki w biegu, wisiał obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Nad łóżkiem mamusi był tylko stary czarny krzyż żelazny z Chrystusem. W jednym kącie na zaimprowizowanej toaletce lśniły różne przybory toaletowe, pamiątki lepszych czasów. Wielka lampa wisząca, oraz druga, stojąca na stole przed czerwoną kanapką, przysłonięta była ciemnoamarantowym abażurem. Wogóle w tym pokoju było tak ładnie, że wszyscy się dziwili.
Ale najładniejszy był kącik Dorotki. Królowała w nim Andzia, wielka, śliczna lalka z prawdziwemi złotemi włosami, zamykająca i otwierająca oczy i paradująca w prawdziwej jedwabnej sukience i w prawdziwych skórzanych trzewiczkach, które można było zdejmować i czyścić. Tak samo zdejmować można było pończoszki i majteczki z koronkowemi falbankami. W jasnych włosach miała Andzia kokardę z prawdziwej jedwabnej wstążki seledynowej i to taką wielką kokardę, jak sama Dorotka. Prócz tego laleczka miała jeszcze lorgnon, torebkę, balonik, który jej fruwał nad głową, „prawdziwe“ perełki na szyi i prawdziwą parasoleczkę, która się otwierała i zamykała. Nie była to już lalka, ale niemal towarzyszka Dorotki, która nie wiedziała nawet, że szyjąc jej z pomocą mamusi nowe sukienki i nową bieliznę — bo przecież Andzia
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.