Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą, wyprawiali różne hece, albo też przygrywali jej pod oknami na harmonijce ustnej. Dorotka z całą godnością przyjmowała te hołdy, należące się jej, jako władczyni tego małego światka, w którym wodziła rej tak z powodu znajomości licznych gier towarzyskich, jak też dla swej pomysłowości i wyobraźni.
Łatwo tedy zrozumieć, iż chora dziewczynka, pozostawiona samej sobie, po kilku dniach zaczęła się nudzić. Zauważywszy to, mamusia dopuszczała do niej najbardziej ulubione jej przyjaciółki, a potem i co grzeczniejszych chłopczyków.
Cichy pokój napełnił się gwarem radosnych okrzyków, śmiechem i melodyjnym akcentem rybackiej gwary kaszubskiej, w której Dorotka była wcale biegła. Jak każde dziecko prędko uczyła się języków, a mamusia nieraz nawet łajała ją za to, że zbyt często używa takich wyrażeń, jak „Jo! Jo“, lub „Taka to zacha.“ Dzieci podziwiały jej zabawki, zachwycały się jej rysunkami — Dorotka przedziwnie rysowała kolorowemi kredkami różne potwory i lasy i domy o krzywych ścianach, zezowatych oknach, pijanych drzwiach i kręgach dymu — oraz opowiadały jej, co się działo podczas jej choroby, jak oddawna skończył się połów węgorzy i teraz sprzedaje się już tylko „wangorze“ z kist, jak sołtysowa maszoperja dała w dzień św. Barbary na cało-