Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

uwiązaną poza tem do wbitego u stóp gór pala liną, zrobioną z grubej nici, aby morze batu nie porwało. Inne łodzie były mniej lub więcej tak samo zabezpieczone. Dorotka, ujrzawszy tak pięknie ukształtowany strąd, związała z nici kilka manc, gdy mamusia z organtyny, przymocowanej do kółek z cienkiego drutu, zrobiła parę żaków. Aby zaś strąd nie był pusty, ustawiła na nim malutkich rybaków, zrobionych przemyślnie z waty napuszczonej atramentem. Wkońcu zlepiła z tektury śliczną, zupełnie prawdziwą bliżę ze szklaną latarnią u szczytu i wieżę sygnałową.
Teraz Dorotka miała już własny strąd na oknie, tak podobny do prawdziwego, że nawet starzy rybacy, przechodząc koło okna, zatrzymywali się, pukali w szybę i śmiejąc się, chwalili Dorotkę i jej zręczność, co słusznie dziewczynkę wbijało w dumę, bo przecie, choć własnoręcznie mało co zrobiła, jej to był pomysł, wykonany rączkami przyjaciółek i z pomocą mamusi. Żałowała tylko, że nie mogła zrobić wody ani fal morskich, ale to już było zupełnie niemożliwe.
Myśl ta zatruła jej do pewnego stopnia radość. Strąd był ładny, ale martwy, jakby zamknięty w szklanej klatce. Żaden ptak nad nim nie przelatwał, nie widać było rybaków, ciągnących niewód, nie przypływały doń łodzie, nie przejeżdżały zdala statki. Mamusia