Dorotki przestawiała czasem rybaków, ale to nie wywoływało większych zmian ani życia na strądzie, minjaturowe zaś drzewka stały tak nieruchomo, jakby na imaginarnem morzu za szybą panowała wieczna szpigielglada.
Pewnej nocy zbudziło Dorotkę żałosne wycie syren statków. Wiedziała już, że to wycie oznacza tylko mgłę na morzu, było jednak tak posępne i ponure, że wyobraźnia dziewczynki zaczęła jej podsuwać straszne obrazy katastrof i nieszczęść przeróżnych. Były to może nietyle obrazy, co uczucia, niejasne a pełne lęku, niepokoju i trwożnych a nieokreślonych przypuszczeń. Rybak, słysząc te głosy, mówił sobie spokojnie „douka“, naciągał na siebie pierzynę, przewracał się na drugi bok i zasypiał spokojnie, zadowolony, że nie jest teraz na morzu. Ale na małą dziewuszkę ryk ten, pełen jakoby trwogi pływających olbrzymów, działał inaczej.
Zaniepokojona owinęła się kołderką i przysunęła do okna.
Mamusia widocznie zapomniała zsunąć zasłony, bo przez okno widać było ciemne zarysy sąsiedniego domu, jakby zanurzonego w mleku.
Znowu zaczęły się na morzu żałośnie nawoływać statki. Po różnicy tonu można było poznać, że były dwa — dwa tylko statki w mgle, na niezmierzonem morzu. Może zbłą-
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.